Powiedziała: ty to masz życie jak z filmu.
Zszedłszy po schodach, stanąwszy z powrotem na ulicy, zamyśliłam się. Pewnie tak. Jak w filmie, moje życie. Czasami. Tylko co to za film?
Kiedy jeszcze byłam dzieckiem, żyliśmy sobie jak w jednym z estońskich filmów dla dzieci, gdzie jest dużo sióstr i braci i one się bawią w kółeczku na podwórku[1]. Tylko że u nas ten film się zaczął od końca. Gospodarstwo i łąka, ogród i kwitnące w środku lata kartoflisko – to było na początku. Wiele było nas, dzieci, nie tak dużo, jak w filmie, ale zawsze pięcioro, i biegałyśmy w kółko po tym dużym ogrodzie, gdzie były bzy za płotem i ule na skraju pola. Może też śpiewałyśmy. Jak w filmie. Tata na pewno śpiewał. Tylko że nasz tata nie był aktorem. I konia nie mieliśmy. To był dom babci, ale babcia zmarła wkrótce potem. Po lecie.
Tamten pogrzeb był jak z filmu. Tata płakał i na klęczkach zasypywał babciną trumnę ziemią. Trąby orkiestry pogrzebowej błyszczały, lśniły nie mniej niż żółciutkie listki na brzozach. Na koniec zaczął padać zimny deszcz i między grobami przemokły nam nogi. Później na stołówce tata znowu śpiewał. Myśmy się bawili na schodach przed budynkiem, długo całkiem. Naprzeciwko stołówki stał dom kultury, gdzie pokazywano filmy. Ale tylko w czwartki.
Stary dom babci spłonął jak w filmie. Tata zasnął z dymkiem (to była Prima), dlatego musieliśmy uciekać z domu na wpół przytomni od snu. Sny też są jak filmy. Mama darła się wniebogłosy na podwórku i ciągle nas przeliczała, i okazało się, że nie mogła już zliczyć do pięciu. Tata sąsiadów i milicjant musieli ją we dwóch przytrzymywać. Długa chata-suszarnia żarzyła się od strony izby mieszkalnej, zalewając światłem ten wielki plan zdjęciowy, który się rozciągał aż po domy we wsi. My staliśmy w śniegu na bosaka niczym dzieci z jakiegoś filmu historycznego i z nieba wciąż prószyły i prószyły czarne i białe płatki.
Pogrzeb był znowu jak w filmie. Mama najchętniej nigdy by już nie opuściła cmentarza, tylko leżała cały czas na tej mniejszej mogiłce, starając się ją objąć swoim zimowym płaszczem, rękawiczkami; jej lisi kołnierz i futrzana czapka pełne były ziemi i piasku i orkiestranci z błyszczącymi instrumentami musieli ją w końcu od tej ziemi odrywać.
Po zimie nie było już tamtego domu i ogrodu, i taty, i najmniejszego braciszka. Mieszkanie było ciasne i nagrzane, na podwórku stały trzepaki i ciągle odrapywana przez koty piaskownica. Czasem późnym latem, wieczorami, gramoliliśmy się pod warsztatem na pakę starego traktora, mama wsiadała do kabiny i jeździliśmy do jakiegoś opuszczonego gospodarstwa zbierać w sadzie przy świetle księżyca jabłka, słodkie letnie jabłka, papierówki, a wkrótce – złote renety. To światło i te zapachy w nocnych sadach zapadły mi w pamięć jak film.
Kiedy do tej obory, w której pracowała mama, wezwano na ojczyma milicję, to widzieliśmy niebieskie koguty i słyszeliśmy syreny, jak efekty specjalne. Ojczym miał siekierę, ale twarz mamy była zakrwawiona i sina tylko od pięści. Gdyż ojczym był silny jak bohater filmowy, a mama zręczna niczym kaskader. Po powrocie z izby wytrzeźwień ojczym obdzielił mamę miłością, jak w filmie. Takich filmów dzieciom nie wolno oglądać.
W szkole musieliśmy być jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, jak muszkieterowie w filmie[2]. Walczyć trzeba było często. Nawet nauczycielka matematyki musiała nam dokuczać, bo ani w piwnicy, ani na półpiętrze klatki schodowej nie było u nas zawsze wystarczającej ciszy do tego, żeby się uczyć. Zdarzało się, że nie uczyliśmy się wcale, tylko siedzieliśmy po prostu w szafie. W naszym domu zawsze się coś działo, jak w filmie przygodowym.
Moja mama przyszła po mnie raz do szkoły, prawie jak tamta mama w wyświetlanym tego samego roku filmie o domu dziecka[3], prosiła, żebym jej oddała pieniądze, które dała rano na wyżywienie w szkole, ale niestety zdążyłam już je wręczyć nauczycielce.
Starszy brat wkrótce potem uciekł z domu, jak to się często robi w filmach. Złapali go i wsadzili do pasiastej izolatki w milicyjnym radiowozie. Niedługo potem napisał mi z wojska, że prawdziwa wojna wcale nie przypomina tej z filmu. A spośród bohaterów „Czterech pancernych i psa” zaczął mi się w tamtym okresie podobać Janek. Któregoś razu mama dostała pismo, że brat był bohaterem, zasłużył się ojczyźnie tak jak w tamtym programie na Kesktelevisioon[4]. Jego trumnę przetransportowano do Estonii samolotem i tutaj już jej nie otwierano.
Latem po pogrzebie brata przeprowadziliśmy się w jeszcze inne miejsce. Przeprowadzka mogła sprawiać wrażenie filmowej, i to jeszcze jak, ponieważ przeprowadzaliśmy się nocą. Lalki młodszych sióstr oraz łóżeczko ze szczebelkami nowego braciszka musieliśmy zostawić. Mama powrzucała nasze rzeczy wprost na pakę samochodu i kiedy ojczym wypadł z siekierą przez drzwi do bloku, opony łady pisnęły niczym w filmie z pościgami i ojczym pobiegł za autem jak w bardzo romantycznym filmie. W tamtym starym bloku do ogrzewania służyły piece, nie kaloryfery.
W nowym miejscu poznałam chłopaka. Nasz pierwszy pocałunek na szkolnej dyskotece, w auli, za ciężkimi zasłonami, wyglądał jak w filmie, przy akompaniamencie muzyki filmowej. Cały rok w nowej szkole minął jak w romantycznym filmie młodzieżowym. Tu żaden nauczyciel się nie czepiał. Latem urządzało się skoki do wody i pływało w starej, pełnej wody piaskowni, i rychło dane mi było się dowiedzieć, że kiedy człowiek się topi, to zupełnie cicho i niezauważalnie, nie – rozchlapując wodę rękami i wołając o pomoc, tak jak w filmie.
Pogrzeby zawsze wyglądają jak na filmach.
Jesienią inny chłopiec, który zbiegiem okoliczności miał na imię Janek, powiedział: masz piersi jak Wiera[5]. Pod koniec zimy zaczęłam co rano wymiotować, dokładnie tak, jak w tamtym filmie. Zanim mama się w czymkolwiek zorientowała, nadeszła wiosna i mogliśmy się rozbijać Sierrą chłopaka po wiejskich drogach, ten chłopak chodził już do pracy w tartaku. Za ostrym zakrętem polnej dróżki stał chroniony prawnie głaz narzutowy, zaś na pasażerów z tylnego siedzenia czekała sterta kamieni i mogę osobiście zaświadczyć, że stwierdzenie, jakoby całe życie przelatywało w takiej chwili przed oczami jak w filmie, jest w stu procentach zgodne z prawdą.
Dziecko zostało, dziecka nie oddałam, walczyłam za nie i przeciwko wszystkim, jak w filmie.
Kiedy poszłam do szkoły wieczorowej, wydawało się, że moje życie zmierza ku lepszemu, że biorę sprawy we własne ręce, więc chwilami miałam wrażenie, że żyję jak w filmie. W szkole wieczorowej dostawałam bardzo dobre oceny, na pierwszym roku studiów – dobre.
Ślub odbył się jak na filmach: w kościele i we dworku. Do szkoły nie musiałam wracać, do pracy nie musiałam iść, pieniędzy było mnóstwo jak w filmie, a miłość – jak w bajce. Dzieci naliczyłam całych troje, a już wkrótce byłam darmozjadem w mężowskim domu, gdzie z każdego lustra spoglądała na mnie twarz mojej mamy. Życie przypominało teraz jej ulubiony serial, choć nie mogłam jej tego powiedzieć, podobnie jak tej dziennikarce, która robiła z nami wywiad, kazała mi się umalować tak, żebym na powrót przypominała siebie, i zrobiła zdjęcie na okładkę czasopisma. Kupiłabym sznur, ale nie miałam nawet własnych pieniędzy. Sinobrody miał pieniądze, lecz kiedy pewnego roku nie były już nic warte, on też nie miał za co kupić sobie sznura i musiał odpalić lexusa za zamkniętymi drzwiami garażu.
Pogrzeb był skromny.
Zamieszkałam z powrotem u mamy, z powrotem u siebie, tak jak powraca bohaterka w niektórych filmach. Wzajemnie się z mamą pocieszałyśmy, dzieliły troskami, bo nasze życie było trudne, nie jak w filmach. Nie miałam też już więcej gdzie się podziać. Świat kręcił się teraz szybko, niczym taśma w starym magnetowidzie. Miłość pojawiła się i przeminęła o wiele szybciej. Zauważyłam, że kadry mają tendencję do powtórek i nim się obejrzałam, liczyłam już do pięciu. Nauczycielki zaczęły dokuczać dzieciom w szkole, niedługo potem poznałam się z pracownicą socjalną ze starostwa, pan konstabl sam nawiązał znajomość. Pewnego mglistego jesiennego poranka po przebudzeniu nie mogłam już doliczyć się pięciorga. Chciałam wyskoczyć z okna jak w filmie, tyle że mieszkanie mamy było na parterze. Czworo pozostałych też wywieźli, ja wrzeszczałam z tego parterowego okna, samochody z różnymi kogutami zajeżdżały na podwórko i odjeżdżały, a pozostali lokatorzy mówili później we wsi i w gazecie wieczornej, i reporterowi, że to wszystko przebiegało tak, jak w filmie.
Dalej już tylko jak w filmie czarno-białym.
Pogrzebu mamy nawet nie pamiętam, jak gdybym zasnęła przed końcem filmu.
Odkąd wywłaszczono mieszkanie mamy, mieszkam w mieście, nie jak w filmie, tylko jak w dżungli. Tutaj dzielę swoje życie, zdobycz i terytorium z ludźmi, z których większość żyła dotąd jak w filmie.
Przeprowadziwszy ze mną wywiad do swojego filmu, powiedziała, że mam wielkiego fuksa. Ten film będą niedługo pokazywać na dużych międzynarodowych festiwalach. Zazwyczaj osoby o moim statusie społecznym nie mają tyle szczęścia, żeby trafić do filmu. Nawet z iście filmowym życiorysem.
Opowiadanie „Życie jak z filmu” („Elu nagu filmis”) Lilli Luuk pierwotnie ukazało się w magazynie literackim Looming w numerze 6/2021. Przekład z języka estońskiego Przemysław Podleśny. Przedruk za zgodą autorki.
Dziękujemy autorce za wyjaśnienie zawartych w tekście aluzji filmowych. Przypisy pochodzą od tłumacza.
Przypisy:
[1] Nukitsamees („Rogatek”), 1981, reż. Helle Karis. Kultowy musical dla dzieci na podstawie opowiadania Oskara Lutsa, z piosenkami do tekstów Juhana Viidinga.
[2] Tu konkretnie: D’Artagnan i trzej muszkieterowie, reż. Gieorgij Jungwald-Chilkiewicz – radziecka adaptacja w trzech odcinkach z 1978 roku (premiera w 1979).
[3] Naerata ometi („Uśmiechnijże się”), 1985, reż. Leida Laius.
[4] Служу Советскому Союзу („Służę Związkowi Radzieckiemu”), pokazywany w niedzielne poranki i cieszący się wysoką oglądalnością program propagandowy poświęcony Armii Radzieckiej. Kesktelevisioon – estońska nazwa (rosyjskojęzycznego) Programu 1 Radzieckiej Telewizji Centralnej.
[5] Mała Wiera, 1988, reż. Wasilij Piczuł. Przebój i skandal kinowy – jeden z pierwszych filmów radzieckich pokazujących sceny intymne.