Tragedia w Inflantach, Juliusz Verne

0
588

Rozdział VII. Śledztwo

Dwie godziny później pewien pojazd pędził w wielką prędkością traktem wiodącym do Parnawy. Nie była to jednak jakaś telega ani dyliżans pocztowy, lecz berlinka Franka Johausena, zaprzężona w konie pocztowe, które miano zmieniać na stacjach. Choć pędziła co koń wyskoczy, nie można było spodziewać się, iż przed nocą dotrze do kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”. Miano zatem przenocować na ostatniej stacji i następnego dnia o świcie zjawić się w gospodzie.

W powozie miejsca zajęli: bankier, major Verder, doktor Hamine w celu dokonania obdukcji zwłok, sędzia Kerstorf, którego zadaniem było przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie, i pisarz sądowy. Dwaj agenci policji siedzieli na siedzeniu z tyłu pojazdu.

Powiedzmy teraz kilka słów o sędzim Kerstorfie, ponieważ inne osoby pojawiły się już w tej opowieści i wiemy o nich wystarczająco dużo.

Sędzia, lat około pięćdziesięciu, był ceniony wśród swoich kolegów i przez opinię publiczną. Można było tylko podziwiać jego bystrość i przebiegłość w sprawach kryminalnych, którymi się zajmował. Będąc niesłychanie prawym człowiekiem, nie ulegał niczyim wpływom, nie poddawał się żadnym naciskom, skądkolwiek by one pochodziły, a przy wysnuwaniu wniosków nigdy nie kierował się względami politycznymi. Z natury bardzo powściągliwy i trochę skryty, mówił niewiele, za to dużo rozmyślał.

Także w tej sprawie oddziaływały – jak powiada się w fizyce – dwa przeciwne prądy, które miałyby pewien kłopot, by się połączyć, jeżeli wtrąciłaby się w to wszystko polityka: z jednej strony bankier Johausen i major Verder, pochodzenia niemieckiego, z drugiej doktor Hamine, od urodzenia Słowianin. Jedynie sędzia Kerstorf był wolny od namiętności narodowościowych, które fermentowały wówczas w guberniach nadbałtyckich.

Podczas drogi rozmowę – zresztą dość urywaną – prowadzili jedynie bankier i major.

Frank Johausen nie ukrywał wielkiej żałości, którą wywołała śmierć nieszczęsnego Pocha. Darzył szczególnym szacunkiem tego człowieka, od wielu lat pracującego w jego banku, znanego z nieposzlakowanej uczciwości i całkowicie poświęcającego się pracy.
– Biedna Zinaida! – powiedział. – Jakże wielka będzie jej boleść, kiedy dowie się o śmierci tego, który miał ją poślubić!

W rzeczy samej ślub miał się odbyć w Rydze za kilka dni i, zamiast do kościoła, kurier banku zostanie odprowadzony na cmentarz!

Jeśli chodzi o majora, to chociaż wzruszył się losem ofiary, znacznie bardziej absorbowało go schwytanie mordercy. Na razie jednak, dopóki nie zbadano miejsca popełnienia zbrodni i nie określono, w jakich warunkach zostało ono dokonane, nie można było niczego w tym względzie powiedzieć. Być może znajdzie się jakaś poszlaka, jakiś ślad, za którym będzie można podążyć. W głębi duszy major skłaniał się ku temu, by dostrzegać w tym morderstwie rękę jednego z włóczęgów, którzy w tym czasie grasowali na terenie Inflant. W takim wypadku można było mieć nadzieję, że przy pomocy oddziałów policji, penetrujących tę krainę, ręka sprawiedliwości dosięgnie mordercę z gospody „Pod Złamanym Krzyżem”.

Rola doktora Haminego ograniczała się do oględzin sądowo-lekarskich ciała Pocha. Aby zająć stanowisko w tej sprawie, musiał najpierw przeprowadzić badania. Jednakże w tej chwili umysł jego zaprzątała całkowicie inna sprawa, rzec by można nawet duże zmartwienie. Poprzedniego dnia wybrał się, jak codziennie, w odwiedziny do profesora, jednak nie zastał go w domu. Dowiedział się od Ilki, że jej ojciec udał się w jakąś podróż. Dzień po spotkaniu z przyjaciółmi Nikoliew oznajmił jej, że wyjeżdża z Rygi na dwa lub trzy dni. Przed samym wyjazdem już go nie widziała. Dokąd się udał? Nikt nie miał najmniejszego pojęcia. Czyżby decyzję o wyjeździe podjął w czasie bezsennej nocy? Widocznie tak było, skoro poprzedniego dnia po powrocie do domu nie otrzymał żadnego listu.

Podczas wieczornego spotkania nie wspomniał jednak o tym ani swojej córce, ani doktorowi, ani też konsulowi. Wydawał się im bardziej zamyślony niż zwykle. Być może tak było, lecz nie starano się wydobyć od tego skrytego człowieka przyczyny jego zmartwienia. Pewne było tylko jedno – że następnego dnia, skreśliwszy do Ilki kilka słów, udał się w drogę, nie podając celu swojej podróży. Doktor Hamine pozostawił więc Ilkę w wielkim niepokoju, podzielając również jej troskę.

Konie pędziły wyciągniętym kłusem. Konny goniec, wysłany przodem, pilnował solennie, aby na postojach zaprzęgi były zawsze przygotowane. Nie tracono więc czasu i, gdyby opuszczono Rygę trzy godziny wcześniej, już tego samego dnia można by rozpocząć śledztwo.

Powietrze było suche, panował niewielki chłód. Lekki wietrzyk z północnego wschodu powoli zastępował wichurę trwającą od poprzedniego dnia. Jedynie główny trakt smagały jeszcze potężne uderzenia wiatru, zmuszając konie do wielkiego wysiłku.

W połowie drogi podróżni przeznaczyli zaledwie pół godziny na spożycie obiadu. Zasiedli do stołu w skromnym zajeździe na stacji i po zjedzeniu posiłku natychmiast ruszyli w drogę.

W powozie wszyscy milczeli, zajęci swoimi myślami. Wyjąwszy kilka zdań, jakie wymienili między sobą Frank Johausen i major Verder, w berlince panowała cisza. Chociaż pędzili z wielką szybkością, wydawało się, że wcale się nie posuwają. Major, najbardziej niecierpliwy z podróżnych, popędzał woźniców swymi poradami, beształ naganami, a nawet wygrażał, kiedy pojazd zwalniał na jakimś wzniesieniu terenu.

Krótko mówiąc, wybiła piąta godzina, gdy berlinka zatrzymała się na ostatniej stacji przed Parnawą. Słońce stało nisko nad horyzontem i wkrótce miało zniknąć, a stąd do gospody „Pod Złamanym Krzyżem” było jeszcze około dziesięciu wiorst.
– Panowie – odezwał się sędzia Kerstorf – do gospody możemy dojechać dopiero późną nocą i warunki nie będą sprzyjać rozpoczęciu śledztwa. Proponuję zatem, aby rozpocząć je jutro od wczesnych godzin rannych. Ponadto w tej gospodzie nie znajdziemy odpowiednich pokoi na nocleg, dlatego też wydaje mi się, iż lepiej zrobimy, jeżeli tę noc spędzimy w zajeździe na stacji.
– To rozsądna propozycja – przytaknął doktor Hamine – i jeżeli wyjedziemy o świcie…
– Zatrzymamy się tutaj – zdecydował Frank Johausen – chyba że major Verder ma coś przeciwko temu…
– Nie widzę żadnej niedogodności oprócz opóźnienia naszych poszukiwań – odrzekł major, któremu spieszno było dotrzeć na miejsce zbrodni.
– Oczywiście kabak jest pilnowany od samego rana? – spytał sędzia.
– Tak – odparł major Verder. – W depeszy wysłanej z Parnawy poinformowano mnie, że natychmiast wysłano policjantów z rozkazem, by nie wpuszczali nikogo i nie pozwolili karczmarzowi z kimkolwiek się komunikować.
– W takim razie – zauważył sędzia – to jednonocne opóźnienie nie zaszkodzi śledztwu.
– Oczywiście, że nie – odparł major – ale pozwoli sprawcy zbrodni zyskać na czasie i oddalić się na znaczną odległość od gospody „Pod Złamanym Krzyżem”!

Major powiedział to do policjanta bardzo doświadczonego w wykonywaniu swoich obowiązków. Jednakże zbliżał się wieczór, dzień znikał w cieniach zmierzchu i najrozsądniej było poczekać do następnego dnia.

Bankier i jego towarzysze weszli więc do zajazdu na stacji, spożyli w nim posiłek i spędzili noc dość wygodnie w pokojach oddanych do ich dyspozycji.

Nazajutrz, piętnastego kwietnia, wraz z pierwszymi blaskami świtu wyruszyli berlinką w drogę i około siódmej dojechali dokabaku.

Na progu powitali ich policjanci z Parnawy, przebywający w gospodzie.

Kroff przemierzał salę tam i z powrotem. Nie było powodu, aby zatrzymywać go siłą. Po co miał opuszczać gospodę? A zresztą – czyż jego obecność nie była niezbędna, by agenci mieli wszystko, czego będą potrzebowali? Czyż nie będzie musiał trzymać się polecenia sędziów, którzy przystąpią do jego przesłuchania? Czyjeż zeznania, jak nie jego, były najcenniejsze na początku śledztwa?

Ponadto policjanci pilnowali, aby niczego nie ruszano, zarówno wewnątrz jak i w obejściu, w pokojach i na głównym trakcie w pobliżu gospody.

Zakazano okolicznym wieśniakom zbliżać się do domu, ale w tej chwili około pięćdziesięciu ciekawskich skupiło się w pobliżu i przyglądało przedstawicielom władzy. Znali już bowiem opowiadanie Broksa.

Zgodnie z obietnicą, około siódmej rano poczthalter w towarzystwie jamszczyka i kołodzieja powrócił do kabaku, gdzie spodziewał się zastać Pocha i nieznanego podróżnego, których zamierzał stamtąd zabrać, gdy dyliżans zostanie już naprawiony.

Można wyobrazić sobie przerażenie Broksa, kiedy karczmarz zaprowadził go do trupa Pocha, tego zacnego Pocha, tak spieszącego się do Rygi, by tam zawrzeć związek małżeński! Natychmiast dosiadł jednego konia z zaprzęgu i, pozostawiwszy pocztyliona i kołodzieja w gospodzie, powrócił do Parnawy, aby zawiadomić policję. Niezwłocznie nadano telegram do majora Verdera w Rydze, a policjanci udali się do gospody „Pod Złamanym Krzyżem”.

Broks również postanowił udać się do kabaku aby postawić się do dyspozycji sędziego, który z pewnością będzie chciał go przesłuchać.

Tymczasem sędzia Kerstorf i major Verder przystąpili niezwłocznie do wstępnych oględzin. Policjanci, jedni rozstawieni przed domem aż do drogi, drudzy wzdłuż ogródka warzywnego i na prawo, na skraju świerkowego lasku, bronili dostępu i trzymali ciekawskich w odpowiedniej odległości.

Sędzia, major, doktor i bankier weszli do sali jadalnej, gdzie zastali karczmarza, który poprowadził ich do pokoju, gdzie leżał trup kuriera banku.

Zobaczywszy zwłoki nieszczęsnego Pocha, pan Johausen nie potrafił powstrzymać okrzyku boleści. Tak, ten osobnik o twarzy pozbawionej krwi, ciele zesztywniałym po śmierci, która nastąpiła już dwadzieścia cztery godziny wcześniej, rozciągnięty na łóżku w pozycji, w jakiej spał, gdy zadano mu śmiertelny cios – był jego starym służącym.

Poprzedniego dnia rano Kroff nie słyszał żadnych odgłosów w pokoju nieznajomego, lecz zgodnie z zaleceniem Pocha nie zamierzał go budzić. Gdy jednak około siódmej zjawił się poczthalter, obaj zapukali do drzwi, zamkniętych od wewnątrz. Nikt nie odpowiedział. Bardzo zaniepokojeni, wyważyli drzwi i zobaczyli jeszcze ciepłe zwłoki pracownika banku.

Na stoliczku przy łóżku leżał pugilares z inicjałami braci Johausen, od którego zwisał aż do ziemi łańcuszek. Pugilares był pusty – brakowało w nim piętnastu tysięcy rubli w banknotach narodowego banku, które Poch wiózł do Rewla.

Doktor Hamine przystąpił natychmiast do rutynowych oględzin zwłok. Ofiara straciła bardzo dużo krwi. Czerwony ślad jeszcze nie zastygł i ciągnął się od łóżka do samych drzwi. W koszuli Pocha, całej zesztywniałej, na wysokości piątego żebra, nieco na lewo, była dziura, odpowiadająca ranie o kształcie dość szczególnym. Niewątpliwie cios zadano jednym z tych noży szwedzkich, których ostrze o długości około sześciu cali, osadzone w drewnianym trzonku, opatrzone jest skuwką ze sprężyną. Skuwka zostawiła na skórze, u wylotu rany, bardzo charakterystyczny ślad. Uderzenie musiało być niezwykle gwałtowne. Tylko jeden cios spowodował natychmiastową śmierć, gdyż ostrze noża przebiło serce.

Nie można się było wahać, gdy chodziło o podanie motywu zbrodni. To była kradzież, ponieważ zniknęły banknoty znajdujące się w pugilaresie Pocha.

Jednak w jaki sposób morderca dostał się do pokoju? Oczywiście przez okno, wychodzące na trakt, drzwi bowiem były zamknięte od wewnątrz i dopiero karczmarz z pomocą Broksa je wyważył. Najlepszym sposobem na potwierdzenie tej hipotezy było zbadanie okna od strony zewnętrznej.

Tymczasem ustalono ponad wszelką wątpliwość, dzięki śladom krwi pozostawionym na poduszce, że Poch pod nią właśnie trzymał pieniądze, i że morderca, szukając ich, pobrudził poduszkę zakrwawionymi rękoma, pugilares zaś pozostawił na stoliczku po uprzednim opróżnieniu jego zawartości.

Poszukiwania prowadzono ze szczególną starannością w obecności karczmarza, który na wszystkie pytania stawiane mu przez sędziego odpowiadał spokojnie i w sposób rzeczowy.

Przed przystąpieniem do jego przesłuchania sędzia i major chcieli jeszcze przeprowadzić oględziny na zewnątrz domu. Należało obejść gospodę dookoła i zbadać, czy morderca z tej strony nie pozostawił jakichkolwiek śladów.

Wyszli obaj w towarzystwie doktora Haminego i pana Johausena. Za nimi podążyli Kroff i policjanci z Rygi. Wieśniacy, odsunięci od domu na trzydzieści kroków, patrzyli na wszystko z wielkim zaciekawieniem.

W pierwszej kolejności podeszli pod okno pokoju, w którym popełniono zbrodnię. Wystarczył rzut oka by zauważyć, że prawa okiennica, będąca w kiepskim stanie, została wyważona przy pomocy drąga, i że żelazny haczyk został wyrwany z belkowania. Przez jedną z wybitych szybek, której szczątki leżały na ziemi, morderca wsunął rękę, a następnie usunął drążek zamykający okno, co wystarczyło do obrócenia go wokół jego środka ciężkości. Tak więc morderca dostał się do pokoju przez okno, a po dokonaniu zbrodni opuścił go tą samą drogą.

Dookoła domu widać było liczne ślady stóp, które doskonale odcisnęły się w ziemi nasiąkniętej po silnych deszczach padających w nocy z trzynastego na czternastego kwietnia. Ślady te jednak krzyżowały się, mieszały ze sobą i przybierały tak różne kształty, że nie mogły służyć za wskazówki dla policji. Wzięło się to stąd, że poprzedniego dnia, jeszcze przed przybyciem agentów z Parnawy, mnóstwo ciekawskich krążyło wokół gospody, czemu Kroff nie umiał zapobiec.

Następnie sędzia Kerstorf i major podeszli do okna pokoju, w którym nocował nieznajomy podróżny. Nie zauważyli niczego podejrzanego. Okiennice, szczelnie zamknięte, nie były otwierane od poprzedniego dnia, to znaczy od czasu, kiedy wspomniany nieznajomy w pośpiechu opuścił gospodę. Jednakże na ościeżnicach i na murze dostrzegli kilka zadrapań, pochodzących zapewne od butów osobnika wykradającego się przez to okno.
Po skończeniu oględzin sędzia, major, doktor i bankier powrócili do gospody.

Postanowiono teraz zbadać pokój podróżnego, przylegający, jak wiadomo, do sali jadalnej. Pilnowali go na zmianę kolejni policjanci. Drzwi były otwarte. W pokoju tym panowała głęboka ciemność. Major sam podszedł do okna, przesunął drewniany skobel, otworzył je i, odczepiwszy haczyk od belkowania, wypchnął okiennice na zewnątrz.

W pokoju zrobiło się jaśniej. Znajdował się on w stanie, w jakim zostawił go podróżny. Niezasłane łóżko, na którym spał, prawie całkowicie wypalona łojowa świeczka, którą Kroff zgasił osobiście dopiero po jego wyjeździe, dwa drewniane krzesła stojące na swych zwykłych miejscach – nie wskazywały na żaden nieporządek. Naprzeciwko bocznej ściany szczytowej, w głębi pokoju znajdował się kominek, na palenisku którego śledczy zobaczyli popiół i końce dwóch nadpalonych głowni. W kącie stała stara szafa, którą starannie przeglądnięto, lecz niczego w niej nie znaleziono.

W tym pokoju nie doszukano się żadnego śladu mogącego naprowadzić na trop mordercy, poza rysami zauważonymi na murze zewnętrznym i ościeżnicach okna. To stwierdzenie mogło mieć doniosłe znaczenie.

Na zakończenie rewizji zbadano pokój Kroffa, położony w przybudówce wychodzącej na ogród. Policjanci przetrząsnęli następnie dokładnie budynki gospodarcze na podwórzu. Przeszukano także ogródek warzywny aż do żywopłotu, który służył za ogrodzenie. Nie było wątpliwości, że zabójca wszedł do pokoju ofiary i wydostał się na zewnątrz przez to samo okno z wyłamaną okiennicą, wychodzące na trakt.

Wreszcie sędzia Kerstorf przystąpił do przesłuchania oberżysty. Usadowił się za stołem w sali restauracyjnej. Obok niego zajął miejsce pisarz, a nieco dalej, wokół stołu, zasiedli major Verder, doktor Hamine i bankier Johausen, ciekawi zeznań Kroffa. Poproszono gospodarza, aby opowiedział o wszystkim, co się zdarzyło.
– Panie sędzio – odparł zapytany spokojnym głosem – przedwczoraj wieczorem, około ósmej godziny, do gospody weszli dwaj podróżni i poprosili o pokoje noclegowe. Jeden z nich kulał lekko wskutek wypadku pojazdu, to jest wywrócenia się dyliżansu pocztowego o dwieście metrów stąd, przy drodze do Parnawy.
– To był Poch, kurier banku Johausenów?
– Tak. Dowiedziałem się o tym od niego samego. Opowiedział mi o koniach uginających się pod wpływem wichury, o przewróconym dyliżansie. Gdyby nie skaleczenie nogi, byłby już z poczthalterem w Parnawie, lecz spodobał się niebu, które go zabrało!… Co do poczthaltera, to nie widziałem go tamtego wieczora, bowiem miał się zjawić dopiero rankiem następnego dnia – co też się stało – aby zabrać Pocha i jego towarzysza, gdy dyliżans zostanie już naprawiony.
– Czy Poch nie mówił, po co jedzie do Rewla? – badał sędzia.
– Nie. Kazał mi tylko podać kolację i zajadał ją z wielkim apetytem. Było już około dziewiątej, gdy poszedł do przeznaczonego dla niego pokoju, który zamknął od wewnątrz na klucz i na zasuwkę.
– Co robił drugi podróżny?
– Drugi podróżny – odparł Kroff – udał się natychmiast na spoczynek i nie chciał zjeść kolacji razem z Pochem. Odchodząc, uprzedził mnie, że nie będzie czekał na powrót poczthaltera, lecz wyruszy w drogę o czwartej rano.
– Nie wiecie kim, był ten podróżny?
– Nie, panie sędzio, i biedny Poch też tego nie wiedział. Cały czas, jedząc, opowiadał mi o swoim towarzyszu, który podczas drogi nie wypowiedział nawet dziesięciu słów. Unikał wyraźnie rozmowy, twarz ciągle miał schowaną pod kapturem, tak jakby pragnął, aby nikt go nie rozpoznał. Ja także nie zobaczyłem jego twarzy i zupełnie nie jestem w stanie podać jego rysopisu.
– Czy był ktoś jeszcze w gospodzie „Pod Złamanym Krzyżem”, kiedy weszli tu obaj podróżni?
– Pół tuzina okolicznych wieśniaków i drwali, a także sierżant policji Eck i jeden z jego ludzi.
– Ach, sierżant Eck! – zawołał Johausen. – Zdaje się, że znał Pocha?
– Istotnie. Rozmawiali ze sobą podczas kolacji.
– A potem wszyscy się rozeszli? – spytał sędzia.
– Około w pół do dziewiątej – odparł Kroff. – Wtedy zamknąłem na klucz drzwi do sali, po uprzednim założeniu od wewnątrz drewnianych drągów.
– A czy nie można ich było otworzyć z zewnątrz?
– Nie, panie sędzio.
– Ani od wewnątrz, jeśli nie posiadało się klucza?
– Zgadza się.
– Rano zastaliście drzwi zamknięte?
– Zamknięte, panie sędzio. Była czwarta godzina, jak podróżny wyszedł ze swego pokoju. Poświeciłem mu latarnią. Zapłacił mi tyle, ile się należało, czyli rubla. Tak samo jak poprzedniego twarz miał osłoniętą kapturem i nie zdołałem jej zobaczyć. Otworzyłem drzwi i, gdy wyszedł, zamknąłem je z powrotem.
– Nie powiedział, dokąd się udaje?
– Nie.
– W nocy nie usłyszeliście żadnego podejrzanego hałasu?
– Żadnego.
– Jak wam się zdaje, Kroff – pytał dalej sędzia – czy popełniono już zbrodnię, zanim ten podróżny opuścił gospodę?
– Myślę, że tak.
– Co robiliście po wyjściu podróżnego?
– Powróciłem do mego pokoju i rzuciłem się na łóżko, chcąc doczekać wschodu słońca, ale wydaje mi się, że nie usnąłem…
– W takim razie, gdyby pomiędzy czwartą a szóstą rano z pokoju Pocha dobiegł jakiś hałas, niewątpliwie usłyszelibyście go?
– Oczywiście, ponieważ mój pokój, chociaż położony jest przy ogrodzie, sąsiaduje z jego, i gdyby w nim doszło do walki między Pochem a mordercą…
– Rzeczywiście – przerwał major Verder – ale walki wcale nie było, bowiem ten biedak zginął natychmiast w swoim łóżku od ciosu w samo serce!

W gruncie rzeczy było to oczywiste, że zbrodnia została popełniona przed odejściem podróżnego. Nie można było jednak mieć absolutnej pewności, ponieważ pomiędzy czwartą a piątą godziną panowały kompletne ciemności, w okolicy nikogo nie było, zawierucha szalała z taką gwałtownością, że złoczyńca mógł włamać się do gospody bez trudu i robienia hałasu, nie będąc jednocześnie zauważonym.

Na pytania stawiane przez sędziego Kroff odpowiadał zdecydowanie. Zapewne nawet przez myśl mu nie przeszło, że może być podejrzanym. Wykazano przecież niezbicie, że morderca przybył z zewnątrz, wyłamał okiennicę, wybił szybę, otworzył okno, a następnie dokonał zbrodni. Dowiedziono również ponad wszelką wątpliwość, że uciekł tym samym oknem z ukradzionymi piętnastoma tysiącami rubli.

Kroff opowiedział następnie, jak odkrył zbrodnię. Wstał około siódmej i krzątał się po sali jadalnej, kiedy poczthalter Broks, pozostawiwszy kołodzieja i jamszczyka przy naprawie dyliżansu, wszedł do gospody. Obaj postanowili obudzić Pocha. Nikt nie odpowiedział na ich nawoływania. Nikt nie odezwał, się gdy zapukali do drzwi. Wyważyli zatem drzwi i znaleźli trupa…
– Czy jesteście pewni, że w tym momencie Poch nie dawał żadnych oznak życia? – zapytał sędzia.
– Tak, panie sędzio – odpowiedział Kroff, który, chociaż grubiański z natury, nieco się wzruszył. – Poch już nie oddychał. Broks i ja zrobiliśmy wszystko, co tylko możliwe, aby przywrócić go do życia, ale nasze starania były daremne! Pomyślcie panowie, takie pchnięcie nożem w samo serce! – Nie znaleźliście może tej broni, którą posłużył się morderca?
– Nie, panie sędzio. Z pewnością dobrze pilnował, żeby zabrać ją ze sobą!
– Twierdzicie więc – naciskał sędzia – że pokój Pocha był zamknięty od wewnątrz?
– Tak, na zasuwę i na klucz – odparł Kroff. – Poczthalter Broks będzie mógł to poświadczyć. Z tego powodu byliśmy zmuszeni wyważyć drzwi.
– Potem Broks wyjechał?
– Tak, panie sędzio, w wielkim pośpiechu. Chciał jak najszybciej powrócić do Parnawy, aby powiadomić policję, która zaraz przysłała tu dwóch agentów. – Ale Broks nie powrócił?
– Nie, ale powinien przyjechać dzisiaj rano, ponieważ spodziewał się, że będzie przesłuchiwany.
– W porządku – zakończył sędzia. – Możecie odejść, lecz nie opuszczajcie gospody, gdyż musicie zostać do naszej dyspozycji.
– Nie oddalę się stąd, panie sędzio.

Na początku przesłuchania Kroff podał swoje nazwisko, imię, wiek i zawód, co skrzętnie zanotował pisarz sądowy i było możliwe, iż znajdzie się powód, by wzywać go jeszcze w trakcie dalszego dochodzenia.

W międzyczasie sędzia upewnił się, że poczthalter dotarł już do gospody „Pod Złamanym Krzyżem”. Był to drugi świadek i jego zeznania były tak samo ważne jak zeznanie Kroffa, z którym powinny się pokrywać.

Poproszono Broksa do sali. Na wezwanie sędziego podał swoje nazwisko, imię, wiek i zawód.

Zobowiązany do składania zeznań, nie pomijając najdrobniejszego szczegółu, opowiedział o podróżnych, których zabrał z Rygi, o wypadku dyliżansu, o postanowieniu Pocha i jego towarzysza podróży, aby zanocować w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.

Dalej jego zeznania pokrywały się z zeznaniem karczmarza względem tego, co dotyczyło konieczności wyważenia drzwi, kiedy Poch nie odpowiadał na ich wołania oraz odkrycia zbrodni. Szczególny nacisk położył na sprawę, która wydawała się mu istotną, to jest, podczas podróży dyliżansem kurier banku może zbyt głośno i nierozważnie opowiadał o tym, iż udaje się do Rewla w celu wpłacenia znacznej sumy na rachunek banku Johausenów.
– Pewny jestem – dodał – że drugi pasażer i różni pocztylioni, zmieniający się na każdym postoju, mogli zobaczyć jego pugilares. Zwróciłem mu nawet na to uwagę.

Zapytany o to, czy zna podróżnego, który wykupił miejsce przed odjazdem dyliżansu z Rygi, Broks odpowiedział:
– Nie znam go, a nawet nie udało mi się dojrzeć jego oblicza.
– Przyszedł w chwili, gdy dyliżans miał ruszać?
– Kilka minut wcześniej.
– Czy zarezerwował wcześniej miejsce?
– Nie, panie sędzio.
– Udawał się do Rewla?
– Zapłacił za podróż aż do Rewla, tyle tylko mogę na ten temat powiedzieć.
– Czyż nie zostało uzgodnione, że wróci pan następnego dnia i naprawi pojazd?
– Tak, panie sędzio, podobnie jak zostało postanowione, iż Poch i ów nieznajomy pojadą nim do Parnawy.
– A jednak następnego dnia, o godzinie czwartej rano, podróżny opuścił gospodę „Pod Złamanym Krzyżem”?
– Byłem bardzo zaskoczony, panie sędzio, kiedy Kroff powiedział mi, iż tego osobnika nie ma już w gospodzie…
– I jaki wniosek pan wysnuł?
– Doszedłem do wniosku, że zamierzał zatrzymać się w Parnawie a ponieważ od miasta dzieliło go zaledwie dwanaście wiorst, postanowił przebyć je pieszo.
– Gdyby taki był jego zamiar – zauważył sędzia – to czyż nie wydaje się dziwne, że nie udał się do Parnawy tego samego wieczora, zaraz po wypadku dyliżansu?
– W samej rzeczy, panie sędzio – odparł Broks – ja także się nad tym zastanawiałem.

Przesłuchanie poczthaltera dobiegło końca. Broks opuścił salę.

Po jego wyjściu major Verder powiedział do doktora Haminego:
– Nie chce pan jeszcze raz przeprowadzić oględzin ciała ofiary?
– Nie, majorze – odparł doktor. – Opisałem bardzo dokładnie miejsce, formę i usytuowanie rany…
– A zatem cios został zadany nożem?
– Tak, nożem, którego skuwka pozostawiła ślad na skórze – potwierdził doktor Hamine.

Może to właśnie był ten ślad, który mógłby pomóc w śledztwie.
– Czy mogę wydać polecenie – odezwał się bankier – żeby ciało biednego Pocha zostało przewiezione do Rygi, gdzie zostanie pogrzebane?
– Może je pan zabrać – zgodził się sędzia.
– Czy my także wyjeżdżamy? – spytał doktor Hamine.
– Tak, skoro nie ma już żadnego świadka do przesłuchania – odrzekł major.
– Jednakże przed opuszczeniem gospody – powiedział sędzia Kerstorf – chciałbym jeszcze raz przeszukać pokój nieznanego podróżnego… Może coś umknęło naszej uwadze?

Tak więc sędzia, major, doktor i bankier powrócili do pokoju. Towarzyszył im karczmarz, gotowy odpowiedzieć na każde pytanie.

Zamiarem sędziego było przerzucenie popiołu w kominku, aby zobaczyć, czy nie znajdzie tam czegoś podejrzanego. Zbliżył się do pieca i wzrok jego padł na leżący w kącie paleniska żelazny pogrzebacz. Wziął go do ręki, przypatrzył się mu uważnie i stwierdził, że został wygięty jakby od silnego uderzenia. Czyżby posłużył za dźwignię przy wyłamywaniu okiennicy w pokoju Pocha? To wydawało się bardzo prawdopodobne, a w połączeniu z kilkoma zadrapaniami na belkowaniu okna pozwoliło sędziemu na wysnucie niemal pewnego wniosku, który przedstawił swoim towarzyszom, kiedy wyszli z gospody i kiedy Kroff nie mógł już go usłyszeć:
– Zabójstwa mogły dokonać jedynie trzy osoby: przestępca spoza gospody, karczmarz lub pasażer, który spędził noc w tamtym pokoju. Otóż odkrycie pogrzebacza, który zatrzymam jako dowód rzeczowy, oraz ślady pozostawione na oknie nie pozostawiają żadnych wątpliwości, kto był sprawcą. Podróżny wiedział, iż w pugilaresie Pocha znajduje się znaczna kwota pieniędzy. Nocą otworzył okno swego pokoju, wyskoczył przez nie i, posługując się pogrzebaczem jako dźwignią, wyważył okiennicę przy drugim oknie. Następnie zabił podczas snu kuriera banku, dokonał kradzieży i powrócił do swego pokoju, z którego wyszedł o czwartej nad ranem, ukrywając cały czas twarz pod kapturem. Z pewnością ten właśnie podróżny jest mordercą.

Nikt nie zaprotestował przeciw takiej argumentacji. Pozostawała kwestia, kim był ten podróżny i jak ustalić jego tożsamość.
– Panowie – zabrał głos major Verder – niewątpliwie sprawy przebiegały w taki sposób, jak to przedstawił pan sędzia Kerstorf. Ponieważ jednak sprawy kryminalne niosą ze sobą tyle niespodzianek, to zbytek ostrożności z pewnością nie zawadzi. Dlatego też pójdę zamknąć pokój nieznanego pasażera i pozostawię dwóch policjantów na posterunku. Dostaną rozkaz, aby nie opuszczali oberży i jednocześnie pilnowali karczmarza.

Takie postępowanie zyskało aprobatę wszystkich i w następstwie tego major wydał odpowiednie rozporządzenia.

Na kilka minut przed zajęciem miejsc w berlince Johausen wziął sędziego na stronę i powiedział:
– Jest pewien szczegół, panie Kerstorf, o którym nikomu jeszcze nie powiedziałem, a dobrze byłoby, gdyby pan wiedział o nim…
– Co to takiego?
– Posiadam numery ukradzionych banknotów. Poch miał plik złożony ze stu pięćdziesięciu banknotów, każdy o nominale stu rubli.
– Ach, zanotował pan numery? – odrzekł sędzia, zamyśliwszy się.
– Zrobiłem tak jak zwykle i zamierzam rozesłać te numery do różnych banków w guberniach rosyjskich.
– Sądzę, że nie należy tego robić – odparł sędzia Kerstorf. – Gdy zacznie pan działać w ten sposób, może dowiedzieć się o tym złodziej. Stanie się ostrożny, może ucieknie za granicę, gdzie zawsze znajdzie kraj, w którym nikt nie będzie znał numerów banknotów. Pozwólmy więc działać mu swobodnie, a może wtenczas uda się nam go złapać?

Kilka minut później berlinka unosiła do Rygi sędziego, jego pisarza, bankiera, majora Verdera i doktora Haminego.

Kabak „Pod Złamanym Krzyżem” zostawiono pod nadzorem dwóch policjantów, którym nakazano nie oddalać się ani na jedną chwilę i pod żadnym pozorem.

 

Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: