Tragedia w Inflantach, Juliusz Verne

0
595

Rozdział XV. Nad mogiłą

Dobiegł wreszcie końca dramat sądowy, który tak roznamiętnił ludność guberni nadbałtyckich i w przeddzień wyborów do rady miejskiej zaostrzył konflikt między partiami. Jeszcze jeden raz, po gwałtownej śmierci człowieka reprezentującego żywioł słowiański, wygrali je Niemcy. Jednakże antagonizm pomiędzy poszczególnymi nacjami musiał, wcześniej czy później, znowu wybuchnąć, a pod wpływem działań rządu rusyfikacja musiała osiągnąć swój cel.

Nie chodziło tylko o samobójstwo Dymitra Nikoliewa, lecz o fakt, że to samobójstwo, popełnione w tak okropnych okolicznościach, po incydencie ze skradzionymi banknotami, wskazywało, iż winy profesora nie można było dłużej poddawać w wątpliwość. Tak więc Nikoliew, wyjeżdżając z Rygi po otrzymaniu listu od Władimira Janowa, nie posiadał już powierzonego mu depozytu. Czy udawał się na spotkanie z synem przyjaciela, aby wyjawić mu całą prawdę, czy też jego zamysłem było uciekać po tym, jak nadużył zaufania i nie był w stanie tego naprawić? W tej chwili byłoby trudno to ustalić. Pewne jednak było, że Nikoliewa zaskoczyło niespodziewane pojawienie się zbiega z kopalń syberyjskich. Znalazł się między młotem a kowadłem, to znaczy między Władimirem Janowem, któremu nie mógł zwrócić spadku po jego ojcu, a braćmi Johausenami, którym nie był w stanie spłacić w kilka tygodni zaciągniętej wierzytelności. Nie widział żadnego wyjścia z tej sytuacji. Wtedy właśnie spotkał na swej drodze Pocha, kuriera banku. Ukradzione pieniądze zawiózł do Parnawy i oddał synowi przyjaciela zamiast tych, które wcześniej roztrwonił. Tym samym zlikwidował jeden dług, lecz za jaką cenę? Za cenę podwójnej zbrodni – zabójstwa i kradzieży!

Następnie, kiedy już wszystko wyszło na jaw, kiedy nowe dowody rozjaśniły tak ciemną do tej pory sprawę, kiedy dzięki spisanym numerom rozpoznano, że banknoty wręczone Johausenom przez Władimira Janowa są tymi, które znajdowały się w pugilaresie Pocha, Dymitr Nikoliew, prawdziwy winowajca, Dymitr Nikoliew, morderca, zadał sobie śmiertelny cios tym samym nożem, którym zabił swoją ofiarę.

Rozumie się samo przez się, że takie zakończenie afery zapewniło karczmarzowi Kroffowi spokój i poczucie bezpieczeństwa. Był to najwyższy czas, bowiem następnego dnia sędzi Kerstorf zamierzał podpisać nakaz jego aresztowania. Z chwilą, kiedy Dymitr Nikoliew zostałby uniewinniony, cała uwaga skupiłaby się na Kroffie. Sędzia mógł wybierać jedynie między Nikoliewem a Kroffem. Wiadomo było, jakie poszlaki wskazywały na karczmarza. Kiedy jednak sędzia dowiedział się, co zdarzyło się w biurze Johausenów, bez zbytniego zdziwienia ogłosił niewinność Kroffa i winę Nikoliewa.

Kroff zatem powrócił do dawnego trybu życia w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem” i potrafił nawet z tej sytuacji wyciągnąć pewne korzyści. Czyż nie był skazańcem, którego zrehabilitowano, gdy okazało się, że został niesłusznie oskarżony? Tak czy inaczej, jeszcze przez kilka dni zajmowano się jego osobą, wkrótce jednak zapomniano o nim i życie potoczyło swoim torem.

Jeśli chodzi o bankierów, to, chociaż nie otrzymali kwoty wynikającej ze zobowiązania Dymitra Nikoliewa, to przynajmniej odzyskali owe osiemnaście tysięcy rubli, które wręczył im Władimir Janow.

Po pogrzebie profesora Ilka i Jan, który już nie powrócił na uniwersytet w Dorpacie, przebywali całe dnie w domu. Jego progu nie zamierzało więcej przekraczać wielu dawnych przyjaciół Nikoliewa. Jedynie trzej z nich nie opuścili rodzeństwa po tej tragedii. Był to doktor Hamine, konsul Delaporte i oczywiście Władimir Janow.

Dla rodzeństwa skończyły się radosne dni. Wszystko jawiło się im w ciemnych barwach, nawet to, co dotyczyło Dymitra Nikoliewa, którego, wbrew faktom, nadal uważali za niewinnego. Powtarzali ciągle, że być może jego umysł oszalał, nie mogąc znieść ciągle dotykających go ciężkich doświadczeń losu, że popełnił samobójstwo w przystępie obłąkania, że to samobójstwo wcale nie dowodziło, iż był sprawcą zbrodni w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.

Czy tak należało osądzać postępowanie profesora? Rozmyślał też o tym Władimir Janow, odrzucając z całym zdecydowaniem świadectwo faktów. Jednak w jaki sposób te banknoty, których numery zapisano, znalazły się w posiadaniu Dymitra Nikoliewa, skoro on ich nie ukradł Pochowi?

Kiedy roztrząsał tę sprawę z doktorem Haminem, wiernym przyjacielem rodziny, ten odpowiadał z nieubłaganą logiką:
– Gotów jestem przyjąć wszystko, drogi Władimirze, przyjąć, że to nie Nikoliew okradł Pocha, chociaż dowód tej kradzieży znalazł się w jego rękach; przyjąć nawet, że samobójstwo to wcale nie dowodzi jego winy i że mógł zabić się w napadzie szału, napadzie spowodowanym następującymi po sobie ciężkimi przeżyciami. Jest jednak jeden fakt, który przeważa szalę. Dymitr ugodził się tą samą bronią, którą zabito Pocha. Wobec takiego dowodu należy ustąpić w obliczu oczywistej prawdy, tak straszliwej, powiedziałbym tak nieprawdopodobnej, jak tylko może być!
– Jeżeli jest tak, jak pan twierdzi – powiedział Władimir, czyniąc jeszcze jedną uwagę – Dymitr Nikoliew musiał posiadać ten szczególnego rodzaju nóż. Czyżby ani syn ani córka nigdy go nie widzieli? Nie, doktorze! Ani oni go nie widzieli, ani nikt inny! Jest w tym jakaś niejasność…
– Nie mogę nic innego zrobić jak tylko stwierdzić, że Nikoliew posiadał ten nóż, bowiem jak mamy o tym wątpić, skoro dwa razy go użył: przeciw Pochowi i samemu sobie!

Władimir Janow pochylił tylko głowę przed taką oczywistością, zupełnie nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Wtedy doktor Hamine odezwał się w te słowa:
– Cóż teraz stanie się z jego nieszczęsnymi dziećmi… z Janem… z Ilką?
– Czyż Jan nie stanie się mi bratem, kiedy Ilka zostanie moją żoną?

Doktor chwycił rękę Władimira i gorąco ją uściskał.
– Czyżby pan sądził, doktorze – dodał Janow – że, gdy ojca uznano winnym, porzuciłem myśl o poślubieniu Ilki, którą kocham i która mnie kocha?

Jeśli młodzieniec trwał w swoim postanowieniu nawet po tym, co powiedział doktor Hamine, to jedynie dobrze to świadczyło o jego miłości, w której znajdował on siłę pozwalającą mu oprzeć się zwątpieniu.
– Nie, Władimirze – odparł doktor – nigdy nie wątpiłem, że zechcesz poślubić Ilkę. Czyż może ona odpowiadać za winę ojca?
– Nie powinna czuć się winna! – zawołał Władimir. – W moich oczach jest to kobieta najświętsza, najszlachetniejsza, najgodniejsza miłości uczciwego człowieka! Ślub został odłożony na później, lecz dojdzie do niego. Potem, jeśli trzeba będzie opuścić Rygę, to ją opuścimy.
– Władimirze, widzę, że masz szlachetne serce. Pragniesz poślubić Ilkę, lecz czy ona pragnie tego samego?
– Jeżeli odmówi, to będzie znaczyć, że nie żywi do mnie żadnego uczucia…
– Jeżeli odmówi, Władimirze, to będzie dowodem, iż ciebie kocha i właśnie z powodu tej miłości nie chce, abyś kiedykolwiek musiał się za nią wstydzić!

Rozmowa ta w żaden sposób nie zmieniła uczuć Władimira Janowa; przeciwnie, postanowił on przyspieszyć ślub z Ilką i pobrać się jak tylko pozwolą na to okoliczności. Nie był człowiekiem, który przejmowałby się tym, co mówią w mieście, co mówią o nim samym, jak ganią go przyjaciele. Zresztą, jego umysł zaprzątała inna sprawa – jego sytuacja osobista.

Po zwróceniu Johausenom pieniędzy z depozytu, który przekazał mu Dymitr Nikoliew, pozostało mu bardzo niewiele, zaledwie dwa tysiące rubli. Było prawdą, że świadomie poświęcił ten majątek, aby zwrócić dług zaciągnięty przez Dymitra Nikoliewa. A zatem jeżeli wtenczas nie obawiał się przyszłości, dlaczego w tej chwili miałby się nią przejmować? Potrafiłby zarobić na żonę i na siebie. Z miłością Ilki nie będzie dla niego rzeczy niemożliwych…

Upłynęły dwa tygodnie. Jan, Ilka, Władimir i doktor Hamine nie rozłączali się, jeśli tak można powiedzieć. Codziennie doktor i kilkakrotnie pan Delaporte byli jedynymi, którzy odwiedzali dom profesora.

Władimir nie wypowiedział się jeszcze zdecydowanie w sprawie małżeństwa. Jednak jego obecność mówiła sama za niego. Z drugiej strony ani Jan, ani Ilka nie czynili w tej sprawie żadnych aluzji. Najczęściej rodzeństwo spędzało czas w milczeniu, zamknięte w jednym pokoju.

Pewnego dnia Władimir, będąc sam na sam z Ilką w salonie, postanowił wyciągnąć ją z otępienia, w które popadła.
– Ilko – powiedział wzruszonym głosem – kiedy cztery lata temu opuszczałem Rygę, kiedy nas rozłączano i wysyłano mnie na Syberię, przyrzekłem ci, że nigdy o tobie nie zapomnę… Zapomniałaś o tym?
– Nie, Władimirze.
– Obiecałem ci, że zawsze będę cię kochał. Czy moje uczucia się zmieniły?
– Nie więcej niż moje do ciebie, Władimirze, i gdyby udzielono mi wtedy pozwolenia, pojechałabym do ciebie na Syberię i już dawno byłabym twoją żoną…
– Żoną skazańca, Ilko…
– Żoną wygnańca, Władimirze – odparła dziewczyna.

Janow doskonale zrozumiał ukrytą w tej odpowiedzi myśl. Nie chciał jednak do niej odnosić i mówił dalej:
– No cóż, teraz nie musisz udawać się tak daleko, aby zostać moją żoną. Zmieniły się okoliczności i to ja przybyłem tu, aby zostać twoim mężem.
– Masz rację, Władimirze, mówiąc, że zmieniły się okoliczności… Tak, zmieniły się straszliwie!

To ostatnie słowo Ilka wymówiła z takim bólem, że aż cała zadrżała.
– Droga Ilko – odparł spokojnie młodzieniec – nie było moim zamiarem obudzić w tobie okrutnych wspomnień, chciałem tylko z tobą porozmawiać… Nie będę tego przedłużał i powiem wprost: przyszedłem tutaj, aby prosić cię o dotrzymanie obietnicy…
– Moje obietnice, Władimirze? – rzekła Ilka, łkając, nie umiejąc powstrzymać żalu wypełniającego jej piersi. – Moje obietnice? Gdy je dawałam, byłam ciebie godna… Dzisiaj…
– Dzisiaj, Ilko, jesteś godna ich dotrzymać!
– Nie, Władimirze, musisz zapomnieć o planach, które niegdyś czyniliśmy.
– Wiesz przecież dobrze, że nigdy o nich nie zapomnę! Przecież gdyby nie to nieszczęście, które wydarzyło się w przeddzień naszego ślubu, od dwóch tygodni bylibyśmy już razem!
– Tak – odparła z rezygnacją Ilka – i należy dziękować Bogu, że nasz związek nie doszedł do skutku! Nie musisz teraz ani odczuwać skruchy, ani czerwienić się, że wszedłeś do rodziny, w której zagościły wstyd i niesława!
– Ilko – rzekł Władimir poważnym głosem – przysięgam ci, że nigdy nie wstydziłbym się i nie rumieniłbym się z tego powodu, że zostałem mężem Ilki Nikoliew, na którą nie spada nawet cień hańby!
– Zgoda… Oczywiście wierzę ci, Władimirze! – zawołała otwarcie dziewczyna. – Znam szlachetność twego charakteru. Z pewnością byś tego nie żałował. Nie wstydziłbyś się za mnie. Przecież kochasz mnie całą swoją duszą, lecz nie bardziej, niż ja kocham ciebie!
– Ilko, moja najukochańsza Ilko! – zawołał Władimir, pragnąc chwycić ją w ramiona.

Młoda dziewczyna odsunęła się delikatnie i odparła:
– Tak, kochamy się… Nasza miłość jest szczęściem… Jednak nasze małżeństwo stało się niemożliwe.
– Niemożliwe! – powtórzył Władimir. – W tej sprawie ja tylko mogę być jedyną wyrocznią. Ilko, nie jestem już dzieckiem! Moje życie nie było ani łatwe, ani przyjemne do czasu, kiedy nie nauczyłem się zastanawiać nad tym, co robię! Wydawało mi się, że, skoro ciebie kocham, skoro ty mnie kochasz, to wreszcie dotknąłem szczęścia! Miałem nadzieję, że ufasz mi do tego stopnia, żeby uważać za słuszne to, co ja uważam za słuszne, żeby osądzać sytuację tak jak ja ją widzę, gdy sama nie jesteś w stanie prawidłowo jej osądzić…
– Osądzam tak, jak wszyscy to osądzają, Władimirze!
– Cóż mnie obchodzi opinia świata, na którą się powołujesz, kochana Ilko! Dla mnie światem jesteś ty i tylko ty, jak dla ciebie powinienem być tylko ja! Jeśli tylko zechcesz, wyjedziemy z tego miasta! Jan pojedzie z nami, i gdziekolwiek się znajdziemy, tam będziemy szczęśliwi, przysięgam ci! Ilko, moja kochana Ilko, powiedz, że chcesz zostać moją żoną!

Władimir rzucił się do jej nóg, prosił ją, błagał i zaklinał. Wydawało się jednak, że Ilkę ogarnęło jeszcze większe przerażenie, kiedy zobaczyła go w takiej postawie.
– Wstań! Proszę cię, wstań! – błagała. – Nie klęka się przed córką jakiegoś…

Władimir nie pozwolił jej dokończyć:
– Ilko, Ilko! – powtarzał zrozpaczony, z oczami pełnymi łez. – Zostań moją żoną!
– Nigdy! – odparła dziewczyna. – Nigdy córka mordercy nie będzie żoną Władimira Janowa!

Po tej rozmowie oboje byli załamani. Ilka powróciła do swego pokoju. Władimir, w paroksyzmie rozpaczy, wybiegł z domu i błąkał się najpierw po ulicach miasta, potem po polach, by w końcu znaleźć się u doktora Haminego.

Doktor w lot zrozumiał, co zaszło pomiędzy narzeczonymi, rozdzielonymi teraz od siebie przepaścią nie do przebycia – przepaścią, którą wykopują społeczne konwenanse.

Władimir opisał całe zdarzenie, powtarzając wszystkie swoje prośby i błagania, jakie złożył, aby zmienić postanowienie Ilki.
– Niestety, kochany Władimirze – odparł doktor – mówiłem ci to wcześniej bardzo wyraźnie. Dobrze znam Ilkę i wiem, że nie zmieni swego zdania…
– Doktorze! Nie zabieraj mi tej odrobiny nadziei, która mi jeszcze pozostała! Może się zgodzi…
– Nigdy, Władimirze… To jest nieustępliwa istota. Czuje się zhańbiona i nigdy nie zostanie twoją żoną, nigdy, skoro jest córką mordercy.
– A jeśli nią nie jest? – zawołał Władimir. – Jeżeli jej ojciec nie był sprawcą zbrodni?

Doktor Hamine pokręcił tylko głową i nic nie odpowiedział na tak stanowczo w tym momencie postawione pytanie.

Wtedy Władimir, któremu powoli wrócił spokój, rozwaga i opanowanie, odezwał się poważnym głosem, z którego biła nadzwyczajna siła i wiara:
– Pragnę dodać tylko jedną rzecz, doktorze… Uważam, że przed Bogiem Ilka jest moją żoną, i że będę czekał…
– Na co, Władimirze?
– Na interwencję Boga!

Mijały miesiące, lecz sytuacja nie uległa żadnej zmianie. Wszystkie warstwy społeczne Rygi zapomniały już o aferze związanej z Nikoliewem i Pochem. Przestano o tym dyskutować. Partia niemiecka zajęła się wyborami do rady miejskiej. Frank Johausen, wybrany ponownie, zupełnie nie zajmował się rodziną Nikoliewów.

Jednak Jan i Ilka, zgodni w tym punkcie, pamiętali o zobowiązaniu podpisanym przez ich ojca na rzecz bankiera. Uważali za swój obowiązek oczyścić pamięć po nim – przynajmniej w tej sprawie.

Aby to urzeczywistnić, potrzebowali nieco czasu. Zdawali sobie sprawę, że posiadają niewiele, zatem musieli sprzedać rodzinny dom, zbiór książek profesora, słowem wszystko, co dałoby się spieniężyć. Może, przeznaczając na ten cel wszystkie pozostałe im środki, zdołają w całości spłacić ojcowski dług. Potem zobaczą, co im przyjdzie robić… Ilka mogłaby dawać lekcje, jeśli tylko ktoś ją zechce… Może to się uda w innym mieście. Jan poszukałby pracy w jakiejś firmie handlowej.

Z drugiej strony trzeba było przecież z czegoś żyć. Zasoby kończyły się. Niewielkie oszczędności porobione przez Ilkę z zarobków ojca zmniejszały się z dnia na dzień, dlatego ważne było, aby wyprzedaż odbyła się jak najszybciej. Po niej rodzeństwo zadecyduje, czy zostać w Rydze, czy też nie.

Nie trzeba dodawać, że po odmowie, jaką otrzymał od dziewczyny, Władimir Janow musiał opuścić dom profesora, chociażby ze względu na obowiązujące konwenanse. Zamieszkał jednak na przedmieściu, zaledwie kilka kroków od domu Ilki, w którym bywał tak często, iż wydawało się, jakby w nim nadal mieszkał. Starał się doradzać, jak uzyskać kwotę, która miała być zwrócona braciom Johausenom. Jego porady były przyjmowane tak, jakby pochodziły od najbardziej oddanego przyjaciela rodziny. Janow chciał także oddać do dyspozycji Ilki resztę ojcowskiego depozytu, lecz ona nie zgodziła się na to.

Wówczas Władimir, podziwiając wzniosłość jej serca, ujarzmiony szlachetnością jej charakteru, uwielbiający ją, ponownie ją błagał, by zgodziła się na małżeństwo, by nie upierała się w twierdzeniu, że jest go niegodna, żeby miała wzgląd na usilne prośby przyjaciół ojca… Nie zdołał jednak nic od niej uzyskać – nawet promyka nadziei na przyszłość – i cały czas odbijał się od muru jej nieugiętej woli.

Doktor Hamine, widząc boleść i bezowocne starania młodzieńca, próbował kilka razy zmiękczyć Ilkę, lecz niczego nie wskórał.
– Córka mordercy – powtarzała – nie może zostać żoną uczciwego człowieka!

Wszyscy w mieście wiedzieli o całej sytuacji i podziwiali tę energiczną naturę, wzbudzającą jednocześnie najszczersze uczucie litości.

Znowu upłynął jakiś czas, a sytuacja nie uległa zmianie. Nie zaszło nic godnego uwagi, kiedy nagle, siedemnastego września, nadszedł list adresowany do Jana i Ilki Nikoliewów. List ten był podpisany przez popa z Rygi, siedemdziesięcioletniego staruszka, poważanego przez wszystkich wyznawców prawosławia, u którego Ilka niekiedy szukała pocieszenia, jakie jedynie może dać wiara i religia.

Pop prosił brata i siostrę, by tego samego dnia o godzinie piątej zjawili się na cmentarzu komunalnym w Rydze.

Doktor Hamine i Władimir Janow, którzy otrzymali identyczne pisma, zaraz przed południem zjawili się w domu Dymitra Nikoliewa.

Jan pokazał im list podpisany przez popa Aksiewa.
– Co oznacza to zaproszenie – zastanawiał się – i dlaczego wyznaczył nam spotkanie na cmentarzu?

Był to cmentarz, na którym złożono zwłoki Dymitra Nikoliewa, gdyż kościół nie zezwalał na pochówek samobójców w poświęconej ziemi.
– Co o tym myślisz, doktorze? – spytał Władimir.
– Sądzę, że powinniśmy się udać tam, gdzie pop nas zaprasza. Jest to ogólnie szanowany człowiek, mądry i rozważny, i jeżeli przysłał nam to zaproszenie, to znaczy, że miał ku temu poważne powody.
– Pójdziesz tam, Ilko? – spytał Janow, zwracając się do młodej dziewczyny, która do tej pory nie odezwała się ani słowem.
– Wiele razy już tam chodziłam i modliłam się nad grobem mego ojca – odparła Ilka. – Pójdę i tym razem. Może Bóg nas wysłucha, gdy do naszych modlitw Aksiew dołączy swoje…
– Będziemy tam o piątej – powiedział doktor Hamine i obaj z Władimirem opuścili dom.

O umówionej godzinie Jan i Ilka przybyli na cmentarz, gdzie zastali już swoich przyjaciół, którzy czekali na nich przed bramą. Wszyscy skierowali się do miejsca, w którym pochowano Dymitra Nikoliewa.

Pop, klęcząc przy grobie, modlił się za duszę nieszczęśnika.

Na odgłos kroków podniósł swą całkowicie siwą głowę i powstał z ziemi. Jego oczy błyszczały niezwykłym blaskiem. Rozwarł szeroko ramiona, dając znak rodzeństwu, doktorowi i Władimirowi, aby się zbliżyli.

Kiedy Ilka i Władimir stanęli na swoich miejscach – każdy po przeciwnej stronie mogiły – pop odezwał się:
– Władimirze, podaj mi swoją rękę.

Następnie, zwracając się do Ilki, rzekł:
– Ilko Nikoliew… twoja ręka.

Potem połączył obie dłonie nad grobem Dymitra Nikoliewa. W jego spojrzeniu było tyle żaru, z całej jego postaci emanowało tyle dobroci, że młoda dziewczyna pozostawiła swą dłoń w dłoni Janowa.

Wówczas pop poważnym i uroczystym głosem wyrzekł następujące słowa:
– Władimirze Janow! Ilko Nikoliew! Zostaliście połączeni w obliczu Boga!

Młoda dziewczyna odruchowo chciała wyrwać swoją dłoń z dłoni Janowa…
– Nie ruszaj jej – powiedział łagodnie pop – ona należy do tego, który cię kocha…
– Ja… – krzyknęła Ilka – córka mordercy?
– Córka niewinnego człowieka, który nawet nie jest winny zadania sobie śmierci! – odparł pop, wznosząc wzrok ku niebu.
– Któż zatem jest mordercą? – spytał Jan, drżąc ze wzruszenia.
– Właściciel karczmy „Pod Złamanym Krzyżem”… To Kroff!

 

Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: